En savoir plus
Bylo nas szesciu chlopcow, urwisow z pod ciemnej gwiazdy, wyrzutkow o ile nie spoleczenstwa, to juz przynajmniej kilku szkol. Uczylismy sie, rzecz prosta, ohydnie w calem slowa tego znaczeniu. Ulubionym naszym sportem bylo: w lecie obieranie sasiednich ogrodow z jablek i wogole owocow, w zimie zas "podjezdzanie" bliznich na sankach w ten sposob, by zwalac ich z nog, oczywiscie zawsze niechcacy. Stalismy sie plaga miasta, a nawet przedmiesc. Nasze temperamenty doskonale znala nawet leniwa policja rosyjska, na nasz widok "izwoszczyki" zaciskali w grubych dloniach biczyska, wcale niedwuznaczne rzucajac w naszym kierunku spojrzenia.
Wlocace sie zdziczale psy mijaly nas w promieniu rzutu kamieniem, powarkujac groznie, zydziaki uciekaly z krzykiem, a stare, brodate zydy spluwaly w nasza strone, szepcac jakowes, zapewne o pomste do nieba wolajace, przeklenstwa.
My, jakkolwiek zapisani bylismy do ksiag ludnosci jako katolicy, a temsamem jako Polacy, uwazalismy sie zawsze za indjan, a czasem za tatarow, rzadko i tylko w kosciele za prawowiernych rzymskich katolikow. Slugiwalismy od czasu do czasu do niedzielnej Mszy swietej, co oczywiscie nie przeszkadzalo nam ani odrobinki w robieniu dobrodusznemu proboszczowi milych psikusow w chwili, gdy odprawial sume, a koscielny miast pilnowac ksiezego ogrodu szykowal kadzielnice. Raz, pamietam, obralismy doszczetnie w pol godziny wszystkie porzeczki, a bylo tego dosc sporo.
Mnostwo jeszcze nasuwa mi sie podobnych przykladow naszego beztroskiego zywota mlodych apaszow, lecz nie chcac nuzyc Szanownych Czytelnikow, pomine je milczeniem.